„Skiba – ciągle na wolności. Autobiografia łobuza” – recenzja

Jak słodko być idiotą…
Można Skibę lubić lub nie, ale trudno powiedzieć, że jest postacią nijaką. Polecam tę książkę zwłaszcza tym wszystkim, którzy nie darzą lidera Big Cyca sympatią. Bo to całkiem mądry facet, który – niezależnie od ustroju – jest wierny sobie i swoim ideałom.

Skiba to dziwny przypadek. Zacznijmy od samego od samego i nazwiska. „Krzysztof Skiba”? No nie – to zgrzyta. Skiba to Skiba – to jeden z niewielu przypadków, kiedy nazwisko używane jest jako pseudonim jego posiadacza (co odnotowuje też Wikipedia). Jedni mają Skibę za satyryka, kabareciarza, inni za muzyka. I po części jest to prawda, jednak… tylko po części, bo kabaretem zajmował się na studiach, czyli lata temu, a zespołowi muzycznemu lideruje, a i owszem, ale ani nie jest jego wokalistą, ani na niczym nie gra (bo ani śpiewać, ani grać za bardzo nie potrafi). Jest raczej zespołowym wodzirejem – nie zaryzykowałbym użycia terminu „muzyk”. Trochę lekkoduch, trochę wariat – to wiemy wszyscy. Ale też Skiba to błyskotliwy i wnikliwy obserwator ze świetną pamięcią, a zarazem sprawny, energiczny organizator. A przy tym wszystkim, od czasów studenckich, mąż i ojciec. O tym powszechnej wiedzy nie ma, a taki Skiba jawi się ze swojej autobiografii.

Wychowałem się na „Lalamido” – szalonym muzycznym programie prowadzonym u progu lat 90. przez Skibę i jego kompana Końja. Nic tam nie było normalne. Począwszy od feerii barw i pływającej pracy kamery, na absurdalnych strojach prowadzących i ich jeszcze bardziej absurdalnych dialogach skończywszy. Ale Skiba wystartował długo przed „Lalamido”. Na dobre zaczęło się tak naprawdę od Pomarańczowej Alternatywy. Jej happeningi w dobie socjalizmu były aktem absurdalnego protestu wobec rzeczywistości. Ten bunt był absurdalny do tego stopnia, że solidarnościowcy postrzegali w nim dziwną esbecką propagandę, a esbecy i ZOMO… zawoalowane działania „Solidarności”. Nikt za bardzo nie wiedział, co z tym robić, mówiąc językiem milicyjnym: pałować, czy nie pałować, i choć zazwyczaj decydowano się na pierwszą opcję, to wybór dzięki Skibie i wesołej kompanii nie był oczywisty. Chyba najpiękniejsza akcja to „Dzień solidarności z milicją” – 13 grudnia, w siódmą rocznicę stanu wojennego. Hasła typu „Komisariat naszym domem!” oraz… czekanie na milicjantów z powitalnymi chlebem i solą mogły wprawiać kolegów po fachu porucznika Borewicza w niemałą konsternację (i tu pojawiało się hasło panaceum – „Pomóż milicji – pobij się sam!”).

Komuna w końcu upada, Skiba zostaje przy happeningach, tym razem bardziej muzycznych, w czym pomaga założony w międzyczasie zespół Big Cyc (co godne pochwały – do dziś istniejący w pierwotnym składzie!). I to okazał się świetny sposób na życie – życie po swojemu. Razem z Big Cycem poznajemy blaski i cienie życia pierwszych dzikich lat polskiego kapitalizmu. Big Cyc nie jest moim ulubionym zespołem, nie jest nawet pewnie w pierwszej pięćdziesiątce moich ulubionych zespołów („Jak słodko zostać świrem” to sympatyczny manifest, ale za takie dzieła jak „Rudy się żeni” czy „Facet to świnia” chłopaki powinni odpracowywać na ciężkich robotach), ale na jego przykładzie od środka można zobaczyć (oczami Skiby) karierę muzyczną doby transformacji, kiedy to wielkie zagraniczne koncerny wypierają polskie państwowe kolosy na glinianych nogach, a fortuny muzyczne zbijają „producenci” przy rozkładanych przy chodnikach łóżkach polowych.

Biografia Skiby może przywrócić nadzieję. Że w każdym społeczeństwie i ustroju można żyć tak, jak się chce, po swojemu, bawiąc się życiem i luźno do niego podchodząc. Mówić to, co się chce i w taki sposób jak się chce, głupotę (tę prawdziwą, umysłową, nie wynikającą z odmiennego stroju czy zachowania) ośmieszając. Konsekwencje tego oczywiście są, ale… ich ponoszenie jest wkalkulowane w wolność i wolności warte.. Oczywiście, zawsze znajdą się tacy, którzy ex cathedra stwierdzą, że Skiba, zgodnie ze swoją deklaracją ze wspomnianego między wierszami utworu jest po prostu świrem i idiotą, ale Randle z „Lotu nad kukułczym gniazdem” (w ekranizacji brawurowo zagrany przez Jacka Nicholsona) też był przecież przez tych normalnych, porządnych i prawych obywateli za takiego uważany. Cóż… Pozostaje żywić nadzieję, że do lobotomii Skiby nigdy nie dojdzie.|

Łukasz Wieliczko

Zapraszamy do wypożyczania:
https://katalog.mbp.olsztyn.pl/sowacgi.php?KatID=0&typ=record&001=KSN%20M18002128