„Tabu” – recenzja

O czym się nie mówi

„Tabu” Bernadety Prandzioch to kryminał toczący się w Węgorzewie. Ale miejsce akcji nie jest jedynym atutem powieści. To dobrze opowiedziana i osadzona fabuła.

„Ej, no, nie jest źle!” – tak sobie pomyślałem po lekturze „Tabu” Bernadety Prandzioch. To młoda śląska autorka, dla której to druga po „Terapeutce” powieść. Pierwszej nie czytałem. Ta jest naprawdę obiecująca. Tym bardziej, że akcja toczy się w mieście dość dobrze mi znanym, a… któż z nas tego nie lubi?

Psychiatra z Warszawy w związku z problemami rodzinno-zawodowymi trafia na jakiś czas ze stolicy na prowincję. W mazurskim Węgorzewie życie toczy się powoli, wszyscy się znają, kolejka w piekarni zastępuje lokalną gazetę. Ten sielski (choć nieco duszny) małomiasteczkowy porządek zostaje zaburzony, gdy jeden z pacjentów szpitala psychiatrycznego targa się na swoje życie, a lekarska intuicja nie pozwala głównemu bohaterowi przejść obok tego obojętnie. Okazuje się, że nie daje o sobie zapomnieć tragedia, która wydarzyła się w mazurskiej mieścinie przed laty. Stare niemieckie zdjęcia znalezione na strychu i malowniczo położony nad jeziorem Święcajty cmentarz prowokują do zgłębienia węgorzewskich tajemnic.

Autorka ze Śląska porusza trudną historię północnych „ziem odzyskanych”, kwestię ucieczek tubylczej ludności niemieckiej i mazurskiej (w książce obie zbiorowości spłycone są do „Niemców”, ale nie jest to przecież opracowanie naukowe) przed Armią Czerwoną, akcję „Wisła”, uwłaszczenie opuszczonych nieruchomości. I wychodzi jej to całkiem zgrabnie. Podobnie zresztą jak zarysowanie samej fabuły, która raczej nie nuży i nie jest pełna sprzeczności, jak to czasem bywa, zwłaszcza u początkujących pisarzy. Tu fabularnie i kontekstowo jest na plus. A co na minus? Może nieco bardziej wyraziście zarysowane być mogło samo Węgorzewo. Bo mamy tu nazwy ulic, ale zabrakło trochę naszkicowania ich obrazu, z naciskiem na charakterystyczne miejsca. A przecież nawet jeśli autorka jest z południa i Węgorzewo odwiedziła tylko raz, są dziś takie zmyślne narzędzia jak Google Street View. Takie realistyczne przedstawienie części wizualnej miejsca akcji dodaje charakteru. Ale może się czepiam, bo w Węgorzewie czasem bywam (ostatni raz latem, przy okazji festiwalu Naturalnie Mazury) i lubię to malownicze miasteczko. W „Tabu” porządnego opisu doczekał się jedynie pierwszowojenny cmentarz, leżący nad jeziorem Święcajty (polecam obejrzeć zdjęcia tego miejsca w Internecie), ale nic dziwnego, bo sama autorka wspomina, że do osadzenia fabuły w Węgorzewie zainspirowała ją stara pocztówka przedstawiająca to właśnie miejsce.

Zakorzenienie fabuły w burzliwej przed- i powojennej historii Mazur przydaje „Tabu” klimatu. Bo przecież działo się na tych ziemiach sporo. Zawierucha wojenna nie oszczędziła rdzennej ludności, pozostawiając trudne do zabliźnienia rany. Powojenna rzeczywistość też nie była różowa. Tu przeszłość jest tylko tłem współcześnie toczącej się akcji, ale tłem nadającym kolorytu, bo nic tak nie wpływa na wyobraźnie jak tajemnice nie do końca chlubnej przeszłości.

Łukasz Wieliczko

Zapraszamy do wypożyczania:
https://katalog.mbp.olsztyn.pl/sowacgi.php?KatID=0&typ=record&001=991052556879205066

Możesz również polubić…