„Czerń” – recenzja

Czerń bez błysku
Po rewelacyjnej „Czerwieni” Małgorzata Oliwia Sobczak powraca z jej kontynuacją. Kolejnym kolorem zła jest „Czerń” i to w tej tonacji autorka odmalowuje kaszubskie Kartuzy, gdzie umieszcza akcję kryminału.

O zespołach muzycznych mówi się, że najtrudniej jest im nagrać drugą płytę, zwłaszcza jeśli pierwsza jest dobra. Bo na pierwszą składa się cała ta skumulowana, odkładana przez lata energia twórcza i najlepsze pomysły. Kolejna może być próbą powtórzenia debiutu (co samo w sobie jest swego rodzaju epigoństwem; AC/DC każdy album nagrywa tak samo) lub poszukaniem nowego pomysłu, równie dobrego jak ten pierwszy. Z książkami być może jest trochę inaczej (choć  dla takiego Josepha Hellera geniusz jego debiutanckiego „Paragrafu 22” stał się tak dobrodziejstwem, jak i przekleństwem), ale… ciekawi mnie, jak potoczy się pisarska kariera Małgorzaty Oliwii Sobczak. Bo jej debiut w świecie kryminału był iście przebojowy – „Czerwień” zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko.

W „Czerni”, razem ze zdegradowanym na prowincję prokuratorem Leopoldem Bilskim, przenosimy się do Kartuz. I choć wydawać by się mogło, że kaszubskie miasto niekoniecznie nadaje się na stolicę zbrodni, to właśnie tu prowadzi trop zaginionej w Trójmieście dziewczynki. Niedługo później znika kolejne dziecko. Jest co robić na tej prowincji. I Bilski robi, co tylko może, denerwując lokalsów swoją aktywnością i dociekliwością. Szkopuł w tym, że to wszystko trwa. Akcja rozwija się bardzo wolno i jej zawiązanie rozwleka się na kolejne strony. Tempo przyspiesza dopiero około strony dwusetnej, więc trzeba się uzbroić w cierpliwość.

W tym czasie odkrywamy powieściowe Kartuzy. Autorka – z wykształcenia kulturoznawczyni –  serwuje nam lekki rys etnograficzny i klasyczny schemat drobnomieszczańskich układów i układzików na linii pan-wójt-pleban. Oprócz tego poznajemy historię reemigrantki Julii Sarman, pisarki (czyżby  element autobiograficzny?), córki burmistrzyni, młodej matki, która po śmierci męża wraca z synkiem do rodzinnej miejscowości (choć do rodziny akurat jej nie ciągnie). I ten wątek – choć kluczowy dla całości powieści – jest dość ciężkostrawny. Rodzicielska relacja Julii z synem Piotrusiem, przynajmniej z mojej perspektywy, była dość irytująca i w mnogości niewnoszących wiele do akcji typowych dialogów matka-dziecko – po prostu nudna.

Sam motyw kryminalny okazuje się dość nieprostolinijny. Ślepych tropów nie brakuje, do tego przeszłość miesza się z teraźniejszością, a małomiasteczkowa duszność zdaje się zawiązywać na supeł struny głosowe potencjalnych świadków. Niejasne zachowania pewnych dość ważnych w mieście osobistości sprawiają wrażenie tajemnicy poliszynela.

Drugi tom „Kolorów zła”, bo taki tytuł nosi seria, ma bardzo wysokie, wyższe od inauguracji cyklu, oceny na dość miarodajnym pod tym względem portalu Lubimyczytać. Moim zdaniem to nie jest zły kryminał (a Kartuzy na pewno zasłużyły na osadzenie tam powieściowej akcji), ale chyba jego największym grzechem jest redakcja. Mam wrażenie, że przy nieco innym zredagowaniu można by „Czerń” odrobinę  odchudzić (bez straty dla fabuły) i przydać jej nieco dynamiki. Bo choć mamy tu wstrząsające zbrodnie, małomiasteczkową duchotę i ciągnące się latami rodzinne zadry, to jednak brakuje „Czerni” tego świeżego błysku, jakim epatowała „Czerwień”, bezwzględnie przykuwając do lektury.

Łukasz Wieliczko

Zapraszamy do wypożyczania:
https://katalog.mbp.olsztyn.pl/sowacgi.php?KatID=0&typ=record&001=ZChK20000225

Możesz również polubić…