„Detoks”/”Trans”/”Reset” – recenzja

Kamienice, żule i Mel Gibson

Poćwiartowane zwłoki studentki, pijany policjant, religijny mściciel i mroczna kryminalna Łódź – taki zestaw serwuje nam Krzysztof Domaradzki w swojej debiutanckiej kryminalnej trylogii. Zestaw apetyczny, ale podany w wyjątkowo obfitych porcjach na wielkich półmiskach.

Jeśli w Polsce pojawia się nowy pisarz, to na 80 proc. jest to autor kryminałów.  Krzysztof Domaradzki, wcześniej dziennikarz, również zasilił ten gatunek, debiutując pisarsko w roku 2018. Dziś ma już na koncie cztery tytuły. Trzy pierwsze z nich, „Reset”, „Detoks” i „Trans” to trylogia o starciu łódzkiej policji z seryjnym mordercą.

Na czele stróżów prawa stoi komisarz Tomek Kawęcki. Jest trochę jak Doktor House, który zamienia Vicodin na hektolitry wódki. Jest opryskliwy, niemiły, nie potrafi utrzymywać międzyludzkich kontaktów (chyba, że za takie uznamy nieustanne ranienie i obrażanie ludzi, wśród których przebywa). Pomiędzy piciem (a w zasadzie upodlaniem się alkoholem) wpada na genialne pomysły. Ma analityczny umysł, potrafi świetnie odczytywać ludzkie motywacje i zamiary, poza tym imponuje intuicją.
Recenzenci często widzą w genialnym alkoholiku Kawęckim Rusty’ego Kohle’a z serialowego „Detektywa” lub Harry’ego Hole’a z książkowego cyklu Jo Nesbo. Można dostrzec też inne podobieństwa. W swoim zafiksowaniu pracą, pogrążeniu w depresji i skuteczności przypomina trochę granego przez Mela Gibsona Martina Riggsa z kultowej serii filmów „Zabójcza broń”. I autor tej inspiracji się nie wypiera. Sam tytuł przewija się przez jedną z książek, a konstrukcja duetu policjantów Witold Ptak-Tomek Kawęcki (spokojny i wariat, obaj opętani pracą) i szorstka przyjaźń obu panów niewątpliwie przypomina relacje filmowych detektywów Riggsa i Marotugh. Ba, można zaryzykować twierdzenie, że Domaradzki oddaje swoją trylogią pewien hołd filmowi Donnera – wszak cykl, niczym muzyczna coda, wieńczy utwór „Jingle Bell Rock”, który otwiera przecież filmową serię.

Bohaterem drugoplanowym jest u Domaradzkiego Łódź. Może nie jest to miasto-potwór, jak w „Ziemi obiecanej”, ale ulicznej patologii i okropieństw w nim nie brak. Miasta jest w tej trylogii naprawdę sporo. Poznajemy łódzkie dzielnice i ich specyfikę – zarówno urbanistyczną, jak i socjologiczną. Poznajemy główne ulice i zaułki, w które nikt nie zagląda. Widzimy mieszkańców – hipsterów na OFF Piotrkowskiej, dresiarzy i meneli na Bałutach, biznesmenów w śródmieściu. Domaradzki przedstawia tę łódzką rzeczywistość całkiem barwnie.

To teraz koniec pochwał i kilka łyżek dziegciu. Być może każdą z części, „Detoks”, „Trans” i „Reset”, winno się oceniać indywidualnie, ale trudno jest traktować odrębnie coś, co stanowi ciąg fabularny. Nie da się, jak to często bywa w przypadku innych kryminałów, tych książek czytać oddzielnie, nie da się zacząć od środka. Jest to jedno i to samo śledztwo, jedna całość podzielona na trzy długie odcinki (każda z książek to ok. 500 stron lektury). I to w moim odczuciu nie jest dobre. Bo choć Domaradzki pisze całkiem nieźle, to  jednak trochę lasu trzeba przekartkować, a na to zwyczajnie trzeba mieć czas. A propos czasu – policjanci wydziału śledczego raczej nie mieliby szans, żeby tak długo zajmować się jedną sprawą i niczym innym. Jest to mocno wątpliwe w polskich warunkach wiecznego kadrowego niedoboru, że tylko jedna (choć oczywiście – wielkiego kalibru) sprawa zajmuje im cały czas w pracy (i poza nią), a brak postępów w śledztwie nie skutkuje jego umorzeniem związanym z brakiem sprawcy. Doceniam ciekawy zabieg stylistyczny „Transu”, drugiej części, polegający na oparciu fabuły o poprzetykane obszernymi retrospekcjami przesłuchanie głównych bohaterów przez policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych (tu chyba ukłon w stronę Franza Maurera i „Psów”), niemniej zredukowanie liczby stron o połowę i zamknięcie wszystkiego w jednym tomie byłoby dla tej historii dobre. Goniące w piętkę śledztwo może kogoś odepchać od prozy naprawdę ciekawego debiutanta. No i jeszcze jeden zarzut do aktu oskarżenia – wszyscy w powieściowym świecie wiedzą o sobie  dużo i ta wiedza często zdaje się być niewiadomego pochodzenia. Transparentność polskiej policji zdaje się być jednak odrobinę mniejsza.

Podsumowując: o ile pisarsko nie jest źle, o tyle redakcyjnie mogło by być trochę lepiej. Niecierpliwym nie polecam, bo na finał trzeba poczekać – tropienie mordercy trwa jakieś 1500 stron. Cierpliwi miłośnicy szorstkich, niejednoznacznych moralnie bohaterów na pewno odnajdą się w tej historii. A jeśli ktoś przy tym lubi Łódź – jest spora szansa, że ta nieco przydługa przygoda przypadnie mu do gustu.

Łukasz Wieliczko

Trylogia znajduje się w naszych zbiorach :
„Detoks”
„Trans”
„Reset”

Zezwalamy na publikację recenzji w mediach.

Możesz również polubić…