„Mniej obcy” – recenzja

Mister Lady Pank
Jan Borysewicz to ikona polskiego rocka. O jego gitarowej biegłości i imprezowym stylu życia krążą legendy. Ile w nich prawdy? Swoją historię postanowił opowiedzieć Marcinowi Prokopowi.

Słowacki wielkim poetą był, a Borysewicz wielkim gitarzystą jest. Lider Lady Pank słynie w branży muzycznej z niezwykłej łatwości w posługiwaniu się instrumentem. A że rock 'n’ roll to nie tylko gitara, legendę tę od zawsze dopełniały przekazywane z ust do ust anegdoty o zamiłowaniu Jana Bo do alkoholu i używek wszelakich. I o ile takie opowieści bywają zazwyczaj dość barwne, o tyle często są to historie nie do druku – odrzucane na etapie autoryzacji tekstu. Efektem takiej autocenzury w przypadku wielu artystów bywają słodkie, przelukrowane do granic możliwości, piękne hagiograficzne niemal opowieści o mądrości i bohaterstwie bez cienia skazy, owocujące niesmakiem czytelnika i załamaniem podpisującego się pod publikacją współautora. To ryzyko, z którym ten ostatni musi się zmierzyć.

Rękawicę podjął Marcin Prokop. Niektórych może to dziwić, bo powszechnie kojarzony jest przede wszystkim jako wirtuoz telewizji śniadaniowej. Prezenter Prokop słynie z niezwykłego daru mówienia, słowa mu się kleją, a wszystko to potrafi okrasić kapitalnymi ironią i luzem (nigdy nie zapomnę, jak na któreś walentynki, z śmiertelnie poważną miną, polecał wszystkim zakochanym album – o miłości! – „Róże miłości najchętniej przyjmują się na grobach” Kata), ale warto pamiętać, że przed telewizyjnym chałturzeniem dziennikarz również pisał, przede wszystkim o muzyce, i robił to lekko i ciekawie (do dziś niektóre z tekstów można znaleźć w sieci – choćby „Kronika zapowiedzianej śmierci” o samobójstwie Tomka Beksińskiego). Zresztą również telewizyjne czasy urozmaicał sobie pisaniem, acz o innej tematyce.
Podejmując się spisania wspomnień legendy polskiego rocka, podjął się więc Prokop ciekawego, zapewne atrakcyjnego finansowo, ale też wymagającego wyzwania. Zobowiązał się napisać tekst, który nie będzie laurką, a jednocześnie wytrzymać presję Jana Bo, który – czego nie ukrywa w książce – lubi mieć nad wszystkim kontrolę od A do Z i nie znosi sprzeciwu. (Współ)autor tłumaczy się z tego w świetnie napisanym wstępie, przekonując, że choć rockman się zmienił, że już nie używki i wieczna balanga, tylko spokój i skupienie na tworzeniu i dbaniu o formę fizyczną, to jednak od pewnych historii z przeszłości nie da się uciec. I rzeczywiście – chyba w jakimś sensie udało mu się zawalczyć o szczerość tej publikacji. Można się domyślać, że część „mięcha” wyleciała z wersji finalnej, jednak w książce pojawiają się echa hotelowych ekscesów, a nawet dość bezpruderyjnie opisana scena, w której muzyk dość obcesowo podrywa na koncertowym after party swoją przyszłą żonę: „jeśli jesteś prostytutką to mam tutaj wspaniały apartament w hotelu i możemy fajnie spędzić noc, no a jeśli nią nie jesteś, to sobie przynajmniej pogadajmy!”.
Ten wywiad-rzeka to nie jest jednak zbiór anegdot wszelakich, a raczej spojrzenie Borysewicza na samego siebie i swoją karierę. Muzyk nie krępuje się mówić o sobie (w końcu to jego biografia!), a Prokop, pytając, stara się nie pomijać tematów niewygodnych – choćby relacji ze starszą córką, czy dramatycznych historii rodzinnych z dzieciństwa. Dość odważnie o swojej ogromnej traumie opowiada pochodzący z Wrocławia gitarzysta, opisując konsekwencje pamiętnego obnażenia podczas koncertu z okazji dnia dziecka.
No ale jest też sama muzyka i paradoksalnie to tu są największe kontrowersje. I nie chodzi nawet o pewną frywolność w podejściu do dziejów Lady Pank (fani grupy na forach internetowych zarzucają autorom nieprecyzyjną faktografię, m.in. to, że dwa wyjazdy zespołu do Stanów Zjednoczonych połączyły się tu w jeden wypad), bo to można zrozumieć (selekcja godzin nagranych, pełnych dygresji, rozmów nie jest łatwa), ponad to jest to biografia Borysewicza, a nie całej grupy. Uderzać może co innego. O ile o Romualdzie Lipce i kolegach z Budki Suflera, którzy wprowadzali młodego gitarzystę do rockandrollowego świata, Borysewicz wypowiada się z pewną dozą sympatii i estymy, o tyle wypowiedziom o byłych i obecnych członkach jego własnego zespołu nieco tego brakuje. To nie opisy ekscesów i sukcesów stanowią clou tej książki, a właśnie podejście muzyka do ludzi, z którymi współpracuje. „Mniej obcy” dość bezpardonowo ukazuje charakter Borysewicza, któremu na pewno talentu odmówić nie sposób, ale który też byłby ostatnią osobą, która by go sobie odmawiała. Bo Jan Bo fałszywie skromny na pewno nie jest. Uważa siebie za lidera i choć próbuje odeprzeć zarzut Prokopa o muzyczną dyktaturę, to robi to w taki sposób, że jedynie potwierdza jego niebezpowstawność. Obecnych muzyków Lady Pank gitarzysta traktuje bowiem jako rzemieślników, odtwórców jego pomysłów – żywe instrumenty, wkład byłych (Mścisławskiego i Szlagowskiego) mocno zaś deprecjonuje.

„Skandalista, wirtuoz, wrażliwiec, narcyz, dyktator, legenda, introwertyk, wulkan” – tymi określeniami opisuje Jana Bo Prokop w swoim wstępie. I rzeczywiście stara się każdego z Janów poznać i przedstawić fanom, tylko po lekturze tego wywiadu-rzeki jawi się przede wszystkim obraz  „Lady Pank to ja”. Mniej obcemu Borysewiczowi nie brakuje pewności siebie graniczącej z arogancją. Twierdzi, że cały czas ma nowe pomysły, że zespół gra coraz lepiej. Tylko nowe płyty Lady Pank, popowo-radiowe i bez błysku, zdają się nie do końca to potwierdzać. Ale oczywiście – wszystko jest kwestią gustu.
Łukasz Wieliczko

Zapraszamy do wypożyczania:

https://katalog.mbp.olsztyn.pl/sowacgi.php?KatID=0&typ=record&001=KROSNO%20W2022006752

Zezwalamy na publikację recenzji w mediach.

Możesz również polubić…