„Polska przydrożna” – recenzja

Podróż ambiwalentna
Boczne drogi, mała gastronomie, geesy, cepeeny, czyli Polska B ze wszystkimi atrakcjami. Piotr Marecki postanawia spenetrować tę egzotyczną krainę, nie podejmuje się jednak diagnozy jej problemów.

Ależ ta książka została zjechana na portalu Lubimyczytać! Czy słusznie? Mam wrażenie, że wiele osób miało wobec niej zdecydowanie zbyt wygórowane oczekiwania. Tylko że trudno ich nie mieć – pojawiają się niejako z automatu, z uwagi na osobę autora i wydawnictwo. Piotr Marecki to kulturoznawca, doktor nauk humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego, a „Czarne” słynie z reportaży solidnie nadbudowanych badawczo. Cóż… „Polska przydrożna” taka nie jest.

To opowieść o podróży przedślubnej – samotnej alternatywie dla wieczoru kawalerskiego. Zapis 4872 km przejechanych starym oplem astrą bocznymi drogami z dala od głównych szlaków turystycznych. Podróż jest dość przypadkowa w swoim przebiegu. Bohater zatrzymuje się w motelach i restauracjach, które odwiedzane są przez ludzi z zewnątrz raczej z rzadka i fascynują swoją egzotyczną antyestetyką – dziwnymi szyldami, aranżacją otoczenia (rzeźby z opon samochodowych itp.). A na miejscu po prostu rozmawia z lokalsami.

Z jednej strony mamy tu klimat przygody – luźnej, niezobowiązującej wyprawy. Z drugiej… Jest w tym wszystkim trochę hipsteriady. Bo bluza z kapturem to w słowniku Mareckiego „hoodie”, bo nóż i czapka, co koniecznie musiało zostać zaakcentowane w niewiadomym celu, są ze Stanów. Ale można na to wszystko przymknąć oko i cieszyć się jazdą. „Polska przydrożna” to pewien obrazek – zapis przeżyć, bez socjologicznej nadbudowy. Autor prezentuje uchwycone na kolejnych kilometrach kadry, miejsce na refleksje zostawiając czytelnikowi. I ten zabieg można jeszcze zrozumieć, ale końcówka zdaje się być zrobiona mocno na kolanie. Na ostatnich kilometrach podróży tablice miejscowości mijane są bez zatrzymywania się, a same nazwy wypisywane w ciągach tworzą samodzielne bloki tekstu.

Trzeba oddać Mareckiemu, że ma dużą łatwość nawiązywania zupełnie niezobowiązujących, a jednak znamiennych rozmów. Niektórzy zarzucają mu, że patrzy na wiejski plebs z wyższością wielkomiejskiego intelektualisty, moim zdaniem to jednak zarzut przestrzelony. Bo owszem, unika plastikowych opakowań w myśl idei zero waste, ale też nie krytykuje innych za korzystanie z nich. Mówi bieszczadzkiemu kosiarzowi, że koszenie traw nie jest dobre dla przyrody, ale nie prowadzi to do eskalacji światopoglądowego konfliktu, tylko do wspólnej wysokoprocentowej konsumpcji.

Jeśli ktoś lubi wątki lokalne – mamy w „Polsce przydrożnej” również Warmię i Mazury. Marecki odwiedza Ostródę (tu warto nadmienić, że trochę nie doprecyzowuje kwestii linii demarkacyjnej dzielącej oba regiony – ktoś nieznający realiów z ironicznych słów „To w Ostródzie a nie w Olsztynie toczy się życie na Warmii” mógłby wywnioskować, że autor nie wie, że Ostróda to już Mazury), pojawiają się także Orneta, Korsze czy Banie Mazurskie.

Największą wartością tego opracowania są dialogi. Rozmowy z ludźmi, często stereotypowe, dopełniają obraz odwiedzanych przez autora terenów. A kolorytu dodają świetne zdjęcia ukazujące peryferyjną egzotykę. Jeśli ktoś spodziewa się pogłębionego rysu socjologicznego Polski B, to na pewno go tu nie znajdzie. Dla tych, którzy takich roszczeń nie mają, może to być całkiem przyjemna podróż.

Łukasz Wieliczko

Zapraszamy do wypożyczania:
https://katalog.mbp.olsztyn.pl/sowacgi.php?KatID=0&typ=record&001=Op2020003475

Zachęcamy także do odwiedzenia wystawy zdjęć autora w Muzeum Nowoczesności:
https://olsztyn.tvp.pl/48190885/polska-przydrozna-i-jej-dziwactwa-wystawa-w-dawnej-zajezdni?fbclid=IwAR160A6kEB6cHG6y_ifx-2XPcmJ2nOS885a7Lro9Y3ZK8O_dnqPUIAdf4h8

Możesz również polubić…