„Czarne słońce” – recenzja

Co by było gdyby
Najświeższa powieść Jakuba Żulczyka, „Czarne słońce”, ukazuje przyszłość państwa polskiego w patologicznie krzywym zwierciadle.
To podane w formie popkulturowego bigosu z dużą ilością mięsa powoduje ambiwalentne uczucia.

Polska za 10 lat. Państwo wyznaniowe, na którego czele stoi Ojciec Premier. Prawicowe rządy umacniają się, Polexit stał się faktem, imigranci zamykani są w obozach dla uchodźców, opozycja jest prześladowana. Taką czarną, dystopijną wizję nakreśla nam Jakub Żulczyk w swoim najnowszym „Czarnym słońcu”. I trzeba mu oddać, że choć sam pomysł nie jest specjalnie nowatorski, bo nieco potraktował swój kraj choćby Huellebecq w „Uległości” (tam Francja z niedalekiej przyszłości jest islamskim państwem wyznaniowym), obraz ten, choć może przerażać, nie jest pozbawiony pewnego karykaturalnego uroku (nazywanie Polaków narodem wybranym i powszechny w książkowej rzeczywistości kiczowaty wizerunek „Chrystusa Króla Polski” zdaje się być ziszczeniem marzeń dość ostatnio popularnego polityka z Podkarpacia).
Żulczyk odpowiada na pytanie, co by było, gdyby przesunąć suwak polityczno-światopoglądowy w prawą stronę i uznać kontrowersyjne tezy głoszone przez skrajne środowiska za normalne, naturalne i nieszkodliwe, zgodnie z tym, co mówią o nich ich głosiciele. To, co wciąż znajduje się poza marginesem prawa, a więc to, czego nie można zrobić ustawą i służbami bezpieczeństwa, robią w świecie „Czarnego słońca” pod cichym przyzwoleniem władzy skinheadowskie bojówki. Na czele jednej z nich stoi Gruz i to z jego perspektywy oglądamy ten świat, co czyni książkową rzeczywistość jeszcze bardziej schizofreniczną. Gruz ma do wypełnienia tajną misję, zupełnie inną od dotychczasowych. Nie ma nikogo zabić, spalić ani poranić, a jedynie przetransportować dwójkę uchodźców – matkę i syna. Tyle że nie jest to zwykła matka ani zwykły syn. Tu rodzą się pewne tropy popkulturowe. Pamięta ktoś film Babylon A.D.”? Albo sensacyjną komedię „Złote dziecko” z Eddiem Murphy’m? „Jak wyglądałby Jezus, gdyby żył w naszych czasach? Czy chodziłby w trampkach, czy raczej w adidasach?” – głosiły słowa jednego z utworów Dezertera i tego problemu dotyka właśnie „Czarne słońce”.
Obrazowanie i sposób narracji wydaje się tu być bardziej komiksowe niż literackie. A już ultrakomiksowe są przerysowane sceny walki, w których bohater, choć nie ma grzywki a la superman, wychodzi cało z największych opresji. Przerysowanie to właściwie główna cecha tej powieści.
Żulczyk bywa krytykowany za wulgarność
swoich utworów. Czy jest to krytyka racjonalna? Nie wydaje mi się. Bo gangsterzy i przestępcy, a ci goszczą na kartach powieści pisarza pochodzącego z Nidzicy, po prostu takim językiem się posługują (ba, jak wiemy z różnego rodzaju nagrań, takim językiem posługują się nasi przedstawiciele w rządzie). W „Czarnym słońcu” pod tym względem jest jeszcze mocniej niż dotychczas, ale – choć naprawdę niełatwo przez ten ściek przebrnąć – trudno czynić z tego zarzut, skoro autor przyjmuje koncepcję przedstawiania świata z punktu widzenia neonazistowskiego troglodyty. Dużą niezręcznością byłoby, gdyby ten język był sztucznie wygładzony. Niemniej jednak są tu sceny wulgarne i kontrowersyjne, czy też prowokacyjne, niepotrzebnie. I choć wątpię, żeby pisarz z tak ugruntowaną pozycją na rynku szukał przez to atencji, tego zabiegu „artystycznego” (polegającego na przedstawieniu, uwaga, „spoiler”: zwierzęcego homoseksualnego seksu skinheadów i naturalistycznego obraz stosunku neonazisty z matką boską). W tym brutalnym sposobie obrazowania trochę nad tym wszystkim unosi się – znowu filmowy – zapach „Srpskiego filmu”, czyli taka posunięta do granic absurdu kumulacja brutalności i dewiacji.
„Czarne słońce”
jest utkane z tropów, intertekstów. Wizualnie (o ile w przypadku książki można mówić o aspekcie wizualnym) znowu można znaleźć pewne odniesienie do pozaliterackiego utworu – w oniryczno-narkotykowym klimacie odnaleźć można kolejny film, z niekoniecznie najwyższej półki – „Mandy” z Nicholasem Cage’em. Oprócz podobieństw filmowych, komiksowości i nawiązań do Nowego Testamentu, są tu pewne ślady „Mistrza i Małgorzaty”, „Opowieści wigilijnej”, czy klimatu literackich dystopii. Dostajemy taki popkulturowy bigos – z dużą ilością mięsa.
Jednego na pewno powieści Żulczyka odmówić nie można.
Z ortodoksyjnie katolickiego punktu widzenia pewnie jest to książka obrazoburczo-heretycka, z punktu widzenia społecznego wydaje się jednak potrzebna, bo piętnuje kościół stający się własną karykaturą w kwestii podejścia do drugiego człowieka. Podkreśla, że koniec świata, taki na miarę naszych możliwości, nie jest wcale tak odległy, jakby się to mogło w słodkiej nieświadomości wydawać.
Gdyby to był komiks, prawdopodobnie byłby znakomity. Ale komiksem nie jest. „Czarne słońce” raczej nie spodoba się osobom, które polubiły sensacyjno-psychologiczny styl „Ślepnąc od świateł” (w moim odczuciu na swój sposób „Lalki” XXI w.) i „Wzgórza psów”. Najnowsza powieść Żulczyka pewnym rodzajem chaosu przypomina niestety niezbyt udane „Radio Armageddon”, choć jest powieścią znacznie bardziej (być może aż nazbyt?) wyrazistą. Podoba mi się pomysł. Ironiczna realizacja motywu antemurale christianitatis jest świetna, podobnie jak postać premiera będącego krzyżówką najważniejszego szeregowego posła w Polsce z dowódcą katolickiego imperium medialnego. Mocnymi punktami są obraz obozu dla uchodźców czy karykaturalny festyn w Polkowicach, nad którym unosi się swąd spalonej gumy starego Golfa. Ale już sama fabuła w moim czytelniczym odczuciu
być może mogłaby być poprowadzona ciut inaczej, a finał – rozwiązany prościej (czy nie lepiej, trzymając się konwencji komiksu, ograniczyć go do starcia z głównym oponentem lub, mówiąc językiem gier – bossem?). Być może gdyby ta historia urywała się w kulminacyjnym momencie, byłaby bardziej jednowymiarowa, mniej filozoficzna, ale dosadniejsza. A tak trochę się to rozmywa. Żulczyk wszystko w tej książce zdaje się robić za bardzo.

Łukasz Wieliczko

Zapraszamy do wypożyczania:
https://katalog.mbp.olsztyn.pl/sowacgi.php?KatID=0&typ=record&001=OLM19002736

Możesz również polubić…